„Polska kultura jest katolicka”, stwierdził ponad dekadę temu Bronisław Wildstein. Zapomniał jedynie, że jest także kulturą remiksu.
Najlepszym tego przykładem jest cenzopapizm, którego modus operandi można sprowadzić do dwóch kroków: 1) weź cokolwiek, 2) nałóż na to rzułty filtr. O ile cenzopapizm przebadany został dogłębnie, o tyle fenomen, któremu chciałbym poświęcić tu uwagę, jest słabiej obecny w dyskursie. A to o tyle dziwne, że cieszy się ogromną, liczoną w dziesiątkach milionów odsłuchań i wyświetleń popularnością.
Drum’n’bassowe, EDMowe, a od niedawna także drillowe remiksy katolickich pieśni i piosenek zadomowiły się w rodzimej kulturze ponad dekadę temu. Grane są w całym kraju na domówkach i pielgrzymkach, festynach na Orlikach i w klubach po narkotykach.
Pierwsza fala tej twórczości zalała internet w czasie mojej gimnazjalnej edukacji, przez co miałem z nią styczność na bieżąco. Rozdarty między dwiema tożsamościami: dziecka katolickiego i dziecka Neostrady, przeżywałem mysterium tremendum et fascinans. “Mój Pan” szedł przez góry, łąki, lasy w tempie 140 bpm, a mi pod biurkiem chodziła noga — choć nie wiedziałem, czy powinna.
Dziś patrzę na ten fenomen z nostalgią i dużą sympatią. Przyglądając się najważniejszym utworom z gatunku szeroko rozumianej katolickiej wiksy, spróbuję nakreślić warunki społeczno-kulturowe, które umożliwiły jego powstanie i rozwój. Jako kryterium „ważności” przyjąłem granicę pół miliona wyświetleń na YouTube, przy czym istnieje rzecz jasna szansa, że przeoczyłem pojedyncze utwory spełniające ten warunek. Tych 11 hitów stanowi jednak dostateczny przyczynek do rozważań na temat szkalownictwa, zmian poziomu religijności czy profesjonalizacji twórczości internetowej.
Pierwsze cztery wraz ze wstępem historycznym są przedmiotem tego wpisu. Druga część już za kilka dni, więc koniecznie zostawcie subskrypcję, aby jej nie przeoczyć.
1968-2009: „Beat w parafii”, czyli tło historyczne
Pominięcie przedinternetowych procesów desakralizacji muzyki religijnej byłoby dla mnie bardzo wygodne, bo to temat wielowątkowy i obejmujący przynajmniej ostatnie 100 lat. Niestety, taki ruch stałby w sprzeczności z założeniami tego newslettera. Moim celem jest wszak pokazywać źródła internetowych fenomenów — także te offline’owe.
Rozważania można by zakorzenić w badaniach ludowej pieśni religijnej Oskara Kolberga, koncepcji „odczarowania świata” Maxa Webera czy zjawisku amerykańskiej Contemporary Christian Music rozwijającej się od lat 50. (i doskonale sparodiowanej 50 lat później). Zdecydowałem się jednak cofnąć „jedynie” do roku 1968.
Trzy lata wcześniej zakończył się Sobór Watykański II, a jedną z jego licznych konsekwencji było wpuszczenie do kościołów całej gamy nowych instrumentów: gitar, keyboardów, perkusji. Nie obyło się, jak to w katolicyzmie bywa, bez licznych sporów w doktrynie, jednak niewątpliwie doszło do formalnego, a nie tylko, jak dotychczas, oddolnego zbliżenia muzyki rozrywkowej z sakralną.
Na jego efekty nie trzeba było w Polsce długo czekać. Jak pisze Barbara Śnieżek z Instytutu Sztuki PAN, w 1968 roku w Katowicach zorganizowano ogólnopolskie sympozjum duszpasterskie dotyczące roli zachodniej muzyki religijnej w duszpasterstwie młodzieży. Do jeszcze ważniejszego wydarzenia doszło w tym roku w Podkowie Leśnej, gdzie po raz pierwszy wykonana została msza beatowa Pan przyjacielem moim autorstwa Katarzyny Gärtner, w wykonaniu zespołu Czerwono-Czarni. Zjawisko bigbityzacji polskiego katolicyzmu okazało się na tyle znaczące, że w Miesięczniku Znak z czerwca 1970 roku można było znaleźć artykuły o tytułach takich, jak „Beat a przepisy liturgiczne”, „Beat a przeżycie religijne” czy „Beat w parafii”.
Kolejne cztery dekady pozwolę sobie streścić serią haseł-kluczy: piosenka oazowa, white metal, chrześcijański hip-hop, festiwal Sacrosong, sacro polo, pątnicze disco. Każdy z nich otwiera odrębne, społeczne uniwersa, do których jednak nie zamierzam wkraczać. Tym, co interesuje mnie w kontekście narodzin katolickiej wiksy, jest udział każdego z tych zjawisk w dwóch procesach.
Pierwszym z nich jest „ufajnianie” kościoła. Zgodnie z posoborowym duchem nie tylko ksiądz przy ołtarzu, ale cały katolicyzm miał stać przodem do wiernych, być religią z ludzką twarzą. „Każdy święty chodzi uśmiechnięty”, śpiewały dzieci z Arki Noego, i brzmiało to bardziej jak rozkaz niż diagnoza.
Jednocześnie trwał drugi proces: umacniania katolickiej hegemonii. Luzowanie podejścia do muzyki rozrywkowej, a nawet wplatanie co popularniejszych piosenek religijnych do pilnie strzeżonej liturgii, nie było świadectwem słabnięcia katolicyzmu, ale strategią marketingową. Kościół dawał znać, że jest w nim miejsce dla miłośników gitarowego łojenia, jak i brzdąkania, że może i „w kapturach postacie — to nie mnisi”, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by w przyszłości przyjęli święcenia. Jednocześnie jednak wciąż kontrolował pole gry, wyznaczał granice między radosną twórczością a obrazoburstwem.
Dla wielu ta atmosfera wszechobecności katolickiej muzyki — od publicznej telewizji po dodatki płytowe do Gazety Wyborczej — odczuwana była jako zaduch. I niczego nie zmieniał fakt, że organy i chorał zastąpiły w niej gitary z perkusją.
2009-2011: kontrowersja idzie w wiral
W 2009 nastał w Polsce cenzopapizm.
To oczywiście uproszczenie, jednak taką cezurę wskazują słownik miejski.pl czy Magdalena Kamińska, badaczka memosfery z poznańskiego Wydziału Antropologii i Kulturoznawstwa. Nieprzypadkowo wydarzyło się to w momencie, w którym Polska zalogowała się do życia. Kwitła aktywność na forach — zarówno tekstowych, jak i tzw. imageboardach. Rozpoczynała się kolonizacja kraju przez globalne platformy — w 2009, jak większość ówczesnych znajomych, założyłem konto na Facebooku, a na początku 2010 pojawiłem się na Twitterze. Wreszcie, jak wskazują dane GUS, to w 2009 po raz pierwszy odsetek gospodarstw domowych posiadających dostęp do sieci przekroczył 50%.
Coraz ludniejszy, społecznościowy internet był żyznym gruntem dla rozwoju różnych kontrkultur, w tym również „kontrkultu” — reakcyjnego ruchu sprzeciwiającego się nadreprezentacji Papieża Polaka i, szerzej, katolicyzmu w przestrzeni publicznej. Szkalownicy niekoniecznie jednak chcieli doprowadzić do zmian mentalności czy postaw. Jak pisze o cenzopapie wspomniana już Kamińska, „Z powodu swego blasfemicznego kontekstu przybiera pozornie ostrą formę, nie ma jednak w rzeczywistości charakteru deklaracji światopoglądowej, choć takowy pozoruje” (Memosfera: wprowadzenie do cyberkulturoznawstwa. Galeria Miejska Arsenał, 2017, s. 74).
Prowokująca dewotów twórczość od początku miała na celu nie tylko trollowanie czy obnażanie hipokryzji. Chodziło też zwyczajnie o zabawę konwencją przekraczania sfery sacrum, wplatania jej w nowe konteksty. W tym sensie cenzopapy były więc ekstrapolacją obecnych już w katolicyzmie trendów, dosłownym potraktowaniem różnych krążących haseł — jak choćby o „wielkości” Jana Pawła II.
Najbardziej znaną częścią dorobku artystycznego ruchu cenzopapistowskiego jest twórczość wizualna i literacka, nie brakowało jednak również projektów muzycznych. Pewną sławę zyskała choćby internetowa wytwórnia Wykop Records. Pierwsze wydawnictwo tego labelu pochodzi z 2010 roku i cechuje je charakterystyczne dla wczesnego cenzopapizmu intersekcjonalne podejście do szkalowania. Obrażane są nie tylko uczucia katolików, ale i całego narodu polskiego, czy też… pszczelarzy.
W to tło doskonale wpisuje się najstarszy z omawianych w tym tekście hitów katolickiej wiksy, zatytułowany Anielski Orszak ''dance''.
Frapuje już sam opis towarzyszący wideo: „DLA WSZYSTKICH OBURZONYCH TYM FILMEM CHCIAŁEM POWIEDZIEĆ ŻĘ NIE ZOSTAŁ ON STWORZONY JAKO PROFANACJA ! ANI ŻĄDNA OBRAZA !!! CHCIAŁEM POKAZAĆ ZE NIE TRZEBA BAĆ SIE ŚMIERCI PRZECIEŻ KAŻDEGO CZEKA !!”
Czy to szczera deklaracja, czy też żartobliwa wymówka usprawiedliwiająca artystyczny eksperyment? Czy reakcja oburzonych była tak silna, że wymagała zaadresowania? Jak pisze w cytowanej książce Kamińska, „Szczególnie interesującym elementem praktyki szkalowania papieża jest budowanie przez twórców cenzopap modelowej persony ofiary prowokacji – jej swego rodzaju wirtualnego czytelnika” (s. 73). Być może mamy z tym do czynienia także w przypadku tego opisu, choć w komentarzach pod filmem rzeczywiście nie brak głosów oburzenia — nie tyle na samo remiksowanie pieśni kościelnej, co konkretnie pieśni pogrzebowej. „Ufajnianie” kościoła miało swoje granice, które łatwo było przekroczyć, narażając się na zarzut „przesady”. Poszukiwania prawdziwych intencji twórcy Anielski Orszak ''dance'' dodatkowo utrudnia towarzyszący utworowi klip — pokaz slajdów, w którym zwyczajnym zdjęciom trumien czy modlących się w kościele osób towarzyszy funeralny lolcontent. Czy był fajnokatolikiem, który w poszukiwaniu nowych form religijnej twórczości zaszedł dalej niż inni, czy też prowokatorem?
O ile Anielski Orszak ''dance'' posiada raczej walory historyczne, a nie artystyczne, o tyle Dobry Jezu DNB Remix (dancing edit) to już pełnoprawny banger. Najstarsza znaleziona przeze mnie wersja pochodzi z maja 2009 roku i posiada ponad 600 tys. wyświetleń, jednak jeszcze większą popularnością cieszy się upload późniejszy o miesiąc. Do dziś zaliczył ponad 2,5 miliona odtworzeń.
Kawałek ten, niemal zawsze wrzucany w towarzystwie gifa z gibającym się Jezusem z Family Guya, zapisał mi się w pamięci jako jeden z pierwszych wirali. Nie jestem pewien, czy poznałem go dzięki rozwijającym się błyskawicznie w okolicach 2010 roku algorytmom rekomendującym YouTube’a i Facebooka, czy też został mi podesłany przez kogoś z gimnazjalnej klasy. Dobrze pamiętam jednak, że w tym czasie trudno było na niego nie trafić. Szumiący wokal kojarzący się z brzmieniem kościelnych głośników w połączeniu ze świetnym, złożonym podkładem, tworzył mieszankę skazaną na wiralowy sukces.
Podobnie opisać można późniejszy o dwa lata Idzie Mój Pan super remix 2011
To w zasadzie ta sama historia: anonimowy twórca w przypływie natchnienia produkuje hit o religijnej proweniencji. Oczyma wyobraźni widzę, jak stoi w kościele, słuchając granej na organach czy pianinie Casio pieśni i myśli: „A gdyby tak podkręcić tempo, nałożyć na wokal jakiś efekt…”. Widzę to wyraźnie, bo gdy jeszcze chodziłem na msze, niejednokrotnie przychodziły mi do głowy takie pomysły. Mnie jednak, w przeciwieństwie do użytkownika Luk4shify, brakowało producenckich umiejętności, by przekuć je w kolejny „super remix”.
Umiejętności nie brakowało także użytkownikowi TechnoJesus, który w 2011 wziął się za barki z kultową Barką.
Na koncie “technojesusVEVO” opublikował wcześniej remiks Zwycięzcy śmierci, jednak “ulubiona pieśń Jana Pawła II” przyniosła mu większy rozgłos. Na przykładzie TechnoJesusa widać, że w drugiej połowie 2011 roku remiksowanie katolickich pieśni stawało się już rozpoznawalną estetyką — a on postanowił zbudować na tym fundamencie całą swoją internetową tożsamość. Zapału starczyło mu jednak tylko na dwa utwory sygnowane ilustracją ze stojącym nad kontrolerem Jezusem.
Może zmęczyły go zarzucające złe intencje komentarze i postanowił poszukać Rozumu i Godności Człowieka. Słynna pasta, która rozpromowała to sformułowanie, pochodzi z roku 2012. Choć oryginalnie była najpewniej parodią reakcji na żarty z papieża, to w tym czasie nie brakowało także poważnych akcji rozprawiania się ze szkalownikami. Być może to atmosfera moralnego wzmożenia spowodowała, że przez następnych parę lat katolickie wiksy straciły na popularności.
O tym jednak więcej w następnej części. A oprócz tego:
tajemnicze związki zespołu Małe TGD z Fame MMA,
Niemcy tańczący do Bogurodzicy,
czym był i co zmienił KrawczykCore.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, koniecznie zostawcie subskrypcję, by nie przegapić premiery drugiej części społecznej historii katolickiej wiksy.