Cześć,
okoliczności zdrowotne i zawodowe sprawiły, że poprzedniej prasówki nie udało mi się przygotować w terminie. By zadośćuczynić wam tę miesięczną przerwę między kolejnymi newsletterami, przygotowałem wydanie rozszerzone, z 15 tekstami zamiast zwyczajowych 10. Dla przypomnienia: nie jest to przegląd najważniejszych newsów, ale wartej uwagi publicystyki, zwłaszcza takiej z długim terminem ważności. Dobrej lektury!
1. Co Musk ma wspólnego z Breżniewem
Evgeny Morozov, The New Legislators of Silicon Valley (The Ideas Letter)
🔗 https://www.theideasletter.org/essay/silicon-valleys-new-legislators/
Było eseistów mrowie, ale żaden z nich nie śmiał pisać przy Morozowie. Autor “The Net Delusion” to jedna z najmocniejszych marek w świecie krytyków gospodarki cyfrowej, a dla mnie najbardziej inspirujący publiczny intelektualista zajmujący się nowymi technologiami. Publikuje dość rzadko, ale gdy już puści longread, to często jest to utwór z kategorii banger. Tak jest w przypadku tego eseju, gęstego od intertekstu i hipertekstu. Dobrą próbką jego stylu jest zdanie “Marx would surely toast their pivot to praxis: instead of just “arguing the world,” they have the will, the means – and now, apparently, the “Big Balls” – to change it”. Morozow szuka w tekście odpowiedzi na pytanie, jaką rolę w społeczeństwie odgrywają amerykańscy miliarderzy z branży technologicznej. Robi przegląd ich filozoficznych inspiracji, ważniejszych wystąpień publicznych, analizuje deklarowane i ukryte cele. Ostatecznie przedstawia ich jako hybrydę oligarchów z intelektualistami — grupę społeczną, której nie wystarczy wpływ społeczny zapewniany przez pieniądze, która chce być także dostarczycielami idei. Posługując się taksonomią intelektualistów zaproponowaną przez Zygmunta Baumana, która dzieli ich na legislatorów i interpretatorów, zalicza ich do tej pierwszej grupy. Musk, Thiel, Karp czy Andreesen mają, cytując klasyka, misję jak Apollo wszystkie. Chcą przestawiać gospodarkę i społeczeństwo na nowe tory, równolegle strasząc apokalipsami, które ziszczą się, jeśli świat ich nie posłucha, i kusząc dobrobytem płynącym z automatyzacji i merytokratycznych rządów. W tym wszystkim upodabniają się zdaniem Morozowa, pisarza o białoruskim pochodzeniu, do komunistycznych aparatczyków, dla których plany X-letnie były ważniejsze niż materialna rzeczywistość. Stąd tez swój wywód kończy efektownie: “Elon Musk might have started as a Henry Ford but he will exit as a Leonid Brezhnev”.
2. Czym grozi slopsquatting
Thomas Claburn, LLMs can't stop making up software dependencies and sabotaging everything (The Register)
🔗 https://www.theregister.com/2025/04/12/ai_code_suggestions_sabotage_supply_chain/
O tym, jakim wsparciem w zawodzie programisty są duże modele językowe słyszałem od osób, które nie dają się raczej nabrać na hype. Zakodowałem (nomen omen) więc sobie, że wsparcie w kodoklepaniu to jedno z tych — wciąż nielicznych — zastosowań generatywnej SI, które przynosi więcej korzyści niż problemów. Tymczasem okazuje się, e cyberprzestępcy znaleźli sposób, jak skorzystać na trendzie programowania wspomaganego. Kluczem okazała się tendencja LLMów do zmyślania rzeczy, w tym przypadku nazw pakietów. Próba zaimportowania takiej nieistniejącej paczki w efekcie uruchomienia wadliwego kodu to teoretycznie żadna tragedia. O ile nie okaże się, że pakiet, który nie powinien istnieć, jednak istnieje — i zawiera niebezpieczną zawartość. A może się tak wydarzyć, bo cyberprzestępcy zaczęli umieszczać w sieci materiały odpowiadające nazwami tym generowanym przez SI. Stąd nazwa slopsquatting: okupowanie nazw będących programistycznym slopem. Ze względu na częstotliwość, z jaką LLMy zmyślają te same, błędne nazwy pakietów, stanowi to potencjalnie zagrożenie na dużą skalę. Dlatego w kodowaniu jak w życiu: PKU. LLMom - niekoniecznie.
3. Czym jest mid tech
Tressie McMillan Cottom, The Tech Fantasy That Powers A.I. Is Running on Fumes (New York Times)
🔗 https://www.nytimes.com/2025/03/29/opinion/ai-tech-innovation.html
Mid tech to inna nazwa na “taką sobie technologię” (so-so technology) — stworzoną przez goszczącego już w prasówce Darona Acemoğlu i Pascuala Restrepo kategorię technologicznych innowacji przyczyniających się do wzrostów produktywności, ale na tyle małych, by nie rekompensowały zastępowania nimi pracowników. To właśnie ten rodzaj automatyzacji najbardziej zagraża, zdaniem ekonomistów, rynkowi pracy: rodzi koszty, a nie daje odpowiednich korzyści. Tressie McMillan Cottom, analizując przypadek wdrażania narzędzi wykorzystujących sztuczną inteligencję w edukacji, argumentuje, że to właśnie przypadek “takiej sobie technologii”. Porównuje boom na różnego rodzaju zautomatyzowanych nauczycieli do mody na masowe kursy online, która parę lat temu “rewolucjonizowała” akademię. Ostatecznie okazało się, że owszem, te narzędzia znalazły swoją niszę, ale po drodze ich bezmyślne wdrażanie wypchnęło z rynku pracy wiele osób. Podobnych szkód McMillan Cottom obawia się w przypadku trwającego hajpu na SI. Zamiast szukać sposobów, by wspierała ekspertów, zbyt często kombinuje się, jak ich nią zastąpić. To kolejny rozdział wspominanej już przez mnie w tym newsletterze kilkukrotnie (ostatnio tu i tu) opowieści o antypracowniczej ideologii, która zbyt często podbudowuje wdrażanie systemów sztucznej inteligencji.
4. Jak Google walczy z FOMO
Julia Love, Davey Alba, Google Is Searching for an Answer to ChatGPT (Bloomberg)
25 marca w 9 europejskich krajach, w tym w Polsce, premierę miała funkcja AI Overviews w usłudze Google Search. Polega ona na tym, że przy niektórych zpytaniach najpopularniejsza wyszukiwarka świata wyświetla na szczycie strony odpowiedź wygenerowaną przez sztuczną inteligencję na podstawie wybranych źródeł. To jedna z największych zmian, jaką przeszła ta usługa w ostatnich latach. Jeśli chcecie poznać moją opinię na temat kierunku jej rozwoju, to odsyłam do eseju pt. “W poszukiwaniu działającej wyszukiwarki”, który opublikowałem rok temu. W tym newsletterze polecam natomiast bardzo ciekawy tekst o kulisach tej (r)ewolucji. Jego główną bohaterką jest Elizabeth Reid, która od roku przewodzi zajmującej się usługą Search części Google. W przeciwieństwie do Prabhakara Raghavana ochrzczonego przez Eda Zitrona w głośnym eseju “Człowiekiem, który zabił Google Search”, Reid działała raczej za kulisami. Jej rola w ewolucji wyszukiwarki była słabo naświetlona. Ten tekst wypełnia tę lukę, opisując jej nastawioną na eksperymenty, by nie powiedzieć: ryzykancką filozofię pracy. Interesującym wątkiem było też dla mnie to, jak szefowa Google Search odpowiada na trudne pytania stawiane produktowi, np. “Dlaczego każe ludziom jeść kamienie?”.
5. Czy chiński rynek centrów danych czeka kryzys
Caiwei Chen, China built hundreds of AI data centers to catch the AI boom. Now many stand unused. (MIT Technology Review)
🔗 https://www.technologyreview.com/2025/03/26/1113802/china-ai-data-centers-unused/
Chiny wciąż zmagają się z kryzysem wywołanym nadpodażą mieszkań, a już szykują sobie kolejny kryzys związany z przeinwestowanym rynkiem nieruchomości — tyme razem rynkiem centrów danych. Tak przynajmniej sugeruje ten reportaż MIT Technology Review oparty na danych z kraju i rozmowach z lokalnymi przedsiębiorcami. Inwestorzy z różnych branż dali się porwać gorączce złota, na czym korzystali niekompetentni bądź nieuczciwi pośrednicy budujący obiekty niedostosowane do wymogów branży SI. A potem przyszedł DeepSeek i dodatkowo skomplikował sprawę, poddając w wątpliwość dominujący paradygmat “więcej mocy znaczy lepiej”. Nie wiem, czy sytuacja faktycznie rozwinie się w pełnoprawny kryzys. Z pewnością jednak warto obserwować doniesienia z Chin, bo mogą okazać się źródłem ważnych lekcji dla Europy dopiero rozwijającej (poza tzw. FLAPD: Frankfurtem, Londynem, Amsterdamem, Paryżem i Dublinem) swoją centrodanową infrastrukturę.
6. Czy Chiny wzlecą do chmur
Ciągnąc wątek infrastruktury cyfrowej w Chinach, polecam analizę rekomendowanego już kiedyś przeze mnie analityka JS Tana nt. chińskiego rynku cloud. Pokazuje, o ile i w jakich obszarach jest dziś słabszy od rynku amerykańskiego, i skąd biorą się te różnice. Jako słowa klucze do zrozumienia problemu wskazuje dwa skróty: IaaS (Insfrastructure-as-a-Service) i PaaS (Platform-as-a-Service). Z dostarczaniem pierwszych chińskie podmioty (szczególnie telekomy) radzą sobie dobrze. Jednak PaaS — model usług, który dostarcza więcej wartości dodanej (chodzi np. o platformy chmurowe do korzystania z modeli SI) — jest piętą achillesową chińskiej gospodarki cyfrowej. Tan tłumaczy w analizie, dlaczego tak się dzieje, i jak Pekin próbuje sobie z tym radzić.
7. Co da Afryce pierwsza na kontynencie fabryka AI
Damilare Dosunmu, What you need to know about Africa’s first AI factory (Rest of World)
🔗 https://restofworld.org/2025/nvidia-africa-ai-factory/
Komisja Europejska ogłosiła ostatnio kolejne lokalizacje, w których powstawać będą tzw. fabryki AI: centra superkomputerowe sprofilowane pod wykorzystanie ich infrastruktury do rozwijania systemów sztucznej inteligencji. Łącznie decyzje o finansowaniu inwestycji otrzymało do tej pory 13 projektów w Europie (w tym poznański PIAST). Tymczasem w Afryce, gdzie umiejscowione jest zaledwie 0,1% globalnych mocy obliczeniowych, właśnie ogłoszono pierwszą taką inicjatywę. Fabryka to wspólne przedsięwzięcie Cassava Technologies, przedsiębiorstwa pochodzącego z Zimbabwe przedsiębiorcy i filantropa Strive Masiyiwy, oraz firmy Nvidia. Buzująca branża startupowa na kontynencie otrzyma potężne wsparcie. To także w teorii krok w kierunku technologicznej suwerenności Afryki, która poniosła wiele szkód w efekcie cyfrowego kolonializmu (o jego przykładach pisze choćby Marietje Schaake w książce “The Tech Coup”, którą niedawno przesłuchałem i polecam). W idealnym świecie wolałbym, żeby tego typu przedsięwziecie napędzały instytucje publiczne, i by cały świat nie był uzależniony od czipów Nvidii, ale mimo wszystko patrzę na nie z nieśmiałym optymizmem.
8. Czy istnieją twarde dowody na wartość umiejętności miękkich
Lily Scherlis, Going Soft (Harper’s Magazine)
🔗 https://harpers.org/archive/2025/04/going-soft-american-worker-soft-skills-lily-scherlis/
Wśród omawianych tu co dwa tygodnie artykułów tylko niektóre zostają ze mną na dłużej. Jestem przekonany, że tak właśnie będzie z tym esejem. Lily Scherlis wychodzi w nim od tezy, którą słyszałem w ostatnich latach wielokrotnie: im bardziej technologia będzie automatyzować naszą pracę, tym większe znaczenie w karierze będą miały umiejętności miękkie. Zamiast jednak zaakceptować tę nienową i, wydawałoby się, zdroworozsądkową myśl, zaczyna się jej krytycznie przyglądać. Obnażając korzenie samej idei kompetencji miękkich i relacjonując stan badań nad nimi, zwraca uwagę na brzydkie aspekty tej koncepcji. Istotnym problemem jest choćby to, że to kategoria nieostra. Nie wiadomo do końca, co się w niej zawiera, a więc bardzo łatwo manipulować jej granicami i arbitralnie określać, kto te umiejętności posiada, a komu ich brakuje. Nieostrość pojęcia jest też przydatna w tworzeniu narracji mających łagodzić słuszne obawy o przyszłość świata pracy w dobie postępującej robotyzacji i automatyzacji. Obawiasz się, że ktoś może próbować zastąpić cię agentem SI? Inwestuj w kompetencje miękkie! A jeśli i tak nie będziesz mógł znaleźć pracy, to najwidoczniej rozwijałeś nie te umiejętności, które powinieneś. Scherlis pokazuje jeszcze inne, niebezpieczne procesy. Przemysł uczenia kompetencji miękkich promuje często cynizm w relacjach międzyludzkich, zastępowanie instynktownych odruchów empatii skryptami do nawiązywania kontaktów. Z kolei brak tych kompetencji bywa poddawany rasyfikacji i uklasowieniu — np. poprzez stwierdzenia, że chińscy pracownicy są “jak roboty”, albo że ludziom o biedniejszym pochodzeniu brakuje ogłady. Jeśli po doczytaniu do tego miejsca zaczęliście się zastanawiać, co to wszystko ma wspólnego z gospodarką cyfrową, to już spieszę z odpowiedzią. Tłem wywodu Scherlis są przemiany rynku pracy powodowane rozwojem technologicznym, a konkretnie zaś dążeniami automatyzacyjnymi. Choć autorka kontestuje tezę, że soft skillsy chronią przed negatywnym wpływem tych procesów, to nie odrzuca do końca idei trenowania pewnych kompetencji przydatnych w relacjach międzyludzkich. Jej ostateczna konkluzja może was jednak zaskoczyć, dlatego tym bardziej zachęcam do lektury.
9. W jakim języku będziemy kodować po końcu świata
Tiffany Ng, The Best Programming Language for the End of the World (Wired)
🔗 https://www.wired.com/story/forth-collapse-os-apocalypse-programming-language/
Fascynujący tekst o staraniach grupy pasjonatów rozwijających ekosystem usług opartych na języku programowania Forth. Ideą stojącą za projektami pokroju systemu operacyjnego Collapse jest to, by umożliwiły korzystanie z choć części technologicznego dorobku ludzkości w wypadku cywilizacyjnej katastrofy. Chodzi np. o uruchamianie komputerów i innych programowalnych urządzeń wykorzystujących potencjalnie łatwy do zdobycia hardware. Szczególnie ciekawy jest wybijający się z tekstu kontrast między podejściem pasjonatów takich, jak cytowani w tekście programiści, do mainstreamu branży IT stawiającego na wysokopoziomowe języki, automatyzację pracy dzięki SI itd. Jak mówi jeden z nich, o pseudonimie Devine: “No one remembers how to write a text editor (…) When you start forgetting how to do something as crucial as that, when things start to fall apart, they fall apart hard.”Podobne obawy wyrażał niedawno Namanyay Goel w viralowym tekście “New Junior Developers Can’t Actually Code”. Żaden ze mnie programista, więc trudno mi ocenić, na ile słuszne są te przestrogi, a na ile alarmistyczne. Mimo wszystko, dobrze moim zdaniem, że się pojawiają — choćby jako kontrapunkt dla haseł typu tych głoszonych przez CEO Nvidii Jensena Huanga, według którego w erze SI “It is our job to create computing technology such that nobody has to program. And that the programming language is human”.
10. Jak big techy znalazły się w centrum transatlantyckiego konfliktu
Henry Farrell, Abraham Newman, The Brewing Transatlantic Tech War (Foreign Affairs)
🔗 https://www.foreignaffairs.com/united-states/brewing-transatlantic-tech-war
Farrell i Newman pokazują z lotu ptaka historię relacji big techów z Europą, skupiając się na tym, jak to się stało, że firmy te znalazły się pozornie nagle na celowniku unijnej “handlowej bazooki”. Dobrze podsumowują tę opowieść klasyczne wersy Mobbyn: Miałeś z nami tutaj być koleżką / Miałeś z nami dzielić łup, pomnażać / Mogłeś razem z nami z jednej wazy, wielką chochlą, ha? / Tera nie rusz, tera nie już. Poza tym ważną dla mnie refleksją po lekturze było uświadomienie sobie rzeczy pozornie dość oczywistej, mianowicie, że amerykańskie korporacje cyfrowe, poza tym, że są cyfrowe, są amerykańskie. Mam wrażenie, że często w dyskusjach ta ich cecha chowa się i umyka, a przysłania ją transgraniczne oddziaływanie tych firm, ich wpisanie w mechanizmy globalnego kapitalizmu. Tymczasem ostatnie miesiące pokazały, że choć obecne są na całym świecie, to najważniejsza jest dla nich rodzima Ameryka (konkretniej zaś Waszyngton i Palm Beach).
11. Jak się uchronić przed zatrudnieniem bota
Taylor Telford, Job hunting and hiring in the age of AI: Where did all the humans go? (Washington Post)
🔗 https://www.washingtonpost.com/business/2025/03/27/ai-job-search-hiring-process/
W zasadzie nie ma tygodnia bez nowej historii o nieoczywistych problemach społecznych powodowanych upowszechnianiem się i wzrostem jakości narzędzi do tworzenia deepfake’ów. Tym razem krótki reportaż o kłopotach, jakie sprawiają rekruterom generowani cyfrowo kandydaci na oferowane przez firmy stanowiska. Po co spamować pracobiorców fałszywymi zgłoszeniami? Wprowadzając do organizacji pracującego zdalnie, nieistniejącego pracownika, cyberprzestępcy mogą np. dostać się do tajemnic przedsiębiorstwa, uprawiać szpiegostwo przemysłowe itd. W historii o tych zagrożeniach jest też polski akcent, choć na szczęście wśród ofiar nie było Polaków: przewijająca się w tekście firma Vidoc Security Lab w porę wyłapała kandydata-deepfake’a i teraz chce szkolić innych, jak się przed nimi bronić.
12. Czemu Trump wziął jajo
Kyle Chayka, Resisting Trump 2.0 with Brain-Rot Memes (New York Magazine)
🔗 https://www.newyorker.com/culture/infinite-scroll/resisting-trump-20-with-brain-rot-memes
Kiedy jeszcze zdarzało mi się pisać publicystykę, parokrotnie wracałem do tematu wykorzystania memów w polityce. Jeden z moich pierwszych tekstów dla Magazynu Kontakt z 2017 r. był głosem w ówczesnym “wielkim sporze o memy” — tak Jan Świeczkowski nazwał toczącą się wówczas dyskusję o tym, czy Partii Razem wolno w żarty (dając mojemu wystąpieniu ocenę 2/10 :smutnazaba: ). Lata później, przed wyborami parlamentarnymi w 2023 r., perorowałem w oko.press o Giertychu i słowie Bambik. Pisałem tam m. in., że “Wielu politycznym graczom brakuje zrozumienia internetowego folkloru, kompetencji do czytania powstających w sieci tekstów kultury. Bez niej trudno zrozumieć, że można z pomocą memów opowiadać dużo więcej niż proste żarty: wyrażać osobowość, przekazywać emocje, formułować druzgocącą krytykę czy przekonujące argumenty”. To drugie zdanie to w zasadzie esencja mojego podejścia do memetyzacji dyskursu: zamiast się na nią obrażać, warto ją porozważać jako jeden z wielu procesów kształtujących komunikację. Ten przydługi wstęp był mi potrzebny, by polecić tekst Kyle’a Chayki o roli, jaką memy odgrywały w pierwszych miesiącach prezydentury Donalda Trumpa. Jak zauważa autor, w środowiskach opozycyjnych przynajmniej częściowo zaspokoiły potrzebę chwytliwych haseł, której nie potrafili zapełnić politycy. Od siebie dodałbym jednak, że jednym z problemów z memami jako osią politycznej komunikacji jest to, że mają krótki termin ważności. “Brat Summer” potrwało dużo krócej niż chciałaby tego Kamala Harris.
13. Czy konkurencyjność jest wrogiem suwerenności
Marietje Schaake, Max von Thun, Europe’s Tech Sovereignty Demands More Than Competitiveness (Project Syndicate)
Polecana tu już wcześniej Marietje Schaake zabrała, wraz z Maxem von Thunem, głos w dyskusji o suwerenności technologicznej. Ich interwencja sprowadza się do ostrzeżenia, że unijny zwrot ku wspieraniu konkurencyjności gospodarki cyfrowej może nie tylko nie wspierać uniezależniania się UE od państw trzecich, ale wręcz zagrażać temu procesowi. Największe ryzyko widzą w nawoływaniu do deregulowania rynku. Ich zdaniem osłabianie prawa może ułatwić dominującym podmiotom w okopywaniu się na pozycjach, a niekoniecznie ułatwiać MŚP wzrost. Jednocześnie jednak ten konflikt nie jest inherentny, a konkurencyjność i suwerenność mogą iść w parze.
14. Kim był pierwszy święty-gamer
Riley MacLeod, The Politics, Theology, And Hype Behind The First Gamer Saint (Aftermath)
🔗 https://aftermath.site/carlo-acutis-gamer-saint
Zamieszanie wokół Carto Acutisa, pierwszego świętego z pokolenia millenialsów, zupełnie mnie ominęło. Riley MacLeod obszernie opisuje kontekst tej kanonizacji, skupiając się na jednym wątku: growym hobby nowego świętego. Acutis miał pogrywać w Halo, Pokemony czy gry z Mario. Według jednych narracji, bardziej krytycznie nastawionych do gier wideo, jego umiar w pykaniu w kuszące gierki był jednym z dowodów jego świętości. Według innych — te zainteresowania dowodzą, że między świętością a gamerstwem nie musi istnieć konflikt, a Acutis może być dobrym wzorem dla współczesnych nastolatków, którzy nie chcą porzucać swoich popkulturowych pasji. MacLeod, redaktor serwisu o grach, z pozycji ateisty eksploruje to napięcie w katolicyzmie, w czym wspiera go jezuita Shane Liesegang, w “poprzednim życiu” projektant gier pracujący m. in. przy Skyrimie i Falloucie 4. Z ich spotkania i researchu MacLeoda zrodził się bardzo interesujący esej o ciągłych próbach odnajdywania się kościoła katolickiego we współczesności, o etyczności gamingu w kościelnym nauczaniu, ale też np. o klasowym charakterze procesów kanonizacyjnych.
15. Dlaczego Marina Abramović przegrała w grze o Marinie Abramović
Pippin Barr, I Made a Video Game of “The Artist Is Present.” Marina Abramović Couldn’t Sit Through It. (The MIT Press Reader)
Na koniec, tradycyjnie, coś luźnego. W 2011 r. Pippin Barr, wykładowca przedmiotu nt. eksperymentalnych gier komputerowych na Uniwersytecie w Kopenhadze, opowiadał studentom o performensie “The Artist Is Present”. Przy okazji stwierdził, że dałby radę zrobić na jego podstawie grę. Coś, co miało być tylko stwierdzeniem ilustrującym jakąś tezę, stało się rzuconym samemu sobie wyzwanie. I tak powstała gra “The Artist Is Present”. W artykule będącym adaptacją fragmentu swojej książki Barr opowiada, jak z pomocą prostych mechanizmów próbował oddać różne aspekty performensu Abramović. Polecam tę lekturę szczególnie, jeśli do gier komputerowych macie obojętny czy negatywny stosunek — a nuż tekst skłoni was do zagłębienia się w świat podobnych do “The Artist Is Present” projektów, których pełno w sieci.